środa, 25 lutego 2015

Rozdział I - Po raz pierwszy na Ziemi

W Niebie zapanowała cisza jak nigdy. Wreszcie przyszła druga w nocy i zmęczony dniem Ryan mógł przysiąść w swoim wygodnym fotelu i wreszcie się zrelaksować przy cichej muzyce, dobrej książce z bawarką w ręku. Nareszcie mógł odetchnąć, bo jego zmiennik Carol wrócił z anielskiego urlopu. Dotąd robił ''na dwie zmiany''. Ogarniał papierkową robotę u Gabriela i nadzorował z Góry miasto- Sunset Cove.
Ogólnie jego praca była ciężka. Każdy śmiertelnik myśli, że Anioł nic nie robi, tylko łazi za swoim ziemskim chrześniakiem i pilnuje by nic złego mu się nie przytrafiło. Wcale tak nie jest. Całymi daniami Skrzydlaci pracują bez ustanku, by zapewnić wszelakie dobra ludziom. Fakt, najlepiej mają Aniołowie Stróże, którzy jedynie strzegą Ziemian i mają czas dla siebie, gdy ich podopieczni śpią lub są bezpieczni. Najgorzej zaś mają ci, którzy wysyłani są na typowe ''misje'', które zdarzają się częściej niż jest to w anielskiej mocy. Są to najczęściej wypadki wszelakiego rodzaju, zagrożenia życia wielu osób, katastrofy gdzie często ginie wiele osób tylko dlatego, że Aniołowie mają tyle roboty, że po prostu nie mogą zjawić się w odpowiedniej chwili. Każda Istota Niebieska pstryknie palcem i znajdzie się gdzie chce, więc chociaż to ułatwia im służbę.
Jedyną chwilą wytchnienia był czas, kiedy ktoś zastąpił Anioła na zmianie...
Zrelaksowany Ryan siedział na skórzanym, bujanym fotelu, czytał powieść, którą o dziwo napisała ludzkie stworzenie. Zaskoczony był tym, że mogła ona napisać coś tak cudownego, wciągającego. W końcu sam był zbyt inteligenty,  idealny, bez skazy więc mógł się dziwić, że człowiek wydał coś, co go pochłonęło żywcem. Zaczytany pił herbatę z mlekiem i co chwila patrzył kątem oka na zegar. Miał czas dopóki Gabriel go nie wezwie. Teraz on miał zasłużony urlop. Był bardzo związany z tym Archaniołem i wiedział, że przedłuży mu wolne o parę dni.
Kiedy do końca książki zostało mu zaledwie kilkanaście stron, poczuł, że zaraz padnie jeżeli jej nie zamknie. Musiał wreszcie się wyspać, choć w głębi duszy Niebianinie nie potrzebują snu. On był jednym z wyjątków. Był nadzwyczajnym śpiochem. Zasnął około 4 nad ranem w swoim wygodnym, dużym łożu.
Obudził go dziwny pisk. Był to oczywiście dźwięk, którego żaden Skrzydlaty nie mógł zignorować. Ryan gwałtownie otworzył oczy i wstał. Zdążył jedynie wdziać na siebie spodnie, kiedy w jego drzwiach do sypialni stanął sam Gabriel. Zazwyczaj podczas takich akcji sam Archanioł nie zjawiał się, ale wysyłał swoich podwładnych, takich jak Carol czy Ryan. Widocznie sytuacja była wyjątkowa.
-Ryan, jest sprawa.- oznajmił spokojnie, ale stanowczo Gabriel.
-Wal śmiało.
-Otóż... widzisz... bo, ale, bo ponieważ... muszę przerwać ci tę wymarzoną przerwę urlopową.
-Co?! Dlaczego?!- krzyknął zdenerwowany
-Sprawa jest poważna. Bob, ten z sektora Sunset Cove przeszedł już na zasłużoną emeryturę.
-Jaką emeryturę?! To tak można?!- warknął zaskoczony.
-No stróżował już ponad siedem tysięcy lat, więc... No ale do rzeczy! -wrócił do tematu Gabriel. -Bob uparł się, że dokładnie za pół godziny wybija godzina końca jego służby. A teraz, jest właśnie w trakcie stróżowania.
-No, ale co to ma do mnie? Dlaczego tu przyszedłeś i zakłóciłeś mi mój upragniony sen?
-Daj mi dokończyć!- podniósł głos. -Godzinę  temu na świat przyszła mała dziewczynka. Amore Diaz. Jej Aniołem był właśnie Bob. A z racji, że Bob przechodzi na rentę... No chyba rozumiesz, nie?
-Że ja mam być jej Aniołem?! Chyba zwariowałeś! -zrozumiał wreszcie i popukał się w czoło.
Ryan siadł na łóżku i złapał się za głowę.
-I co? Niby mam tak zejść na Ziemię jakby nigdy nic i gapić się w tę całą Amore do końca jej życia?! Przecież ja nie mogę! Nie jestem na to gotowy!- próbował się usprawiedliwić.
-Ale zawsze mówiłeś, że to twoje marzenie! A teraz nie mamy Aniołów na stanie... Bóg wszystko wyliczył, każdą minutę. Albo ty, albo to niewinne stworzenie umrze.
Ostatnie zdanie najbardziej go poruszyło. Zdał sobie sprawę, że właśnie w tym momencie może uratować człowieka, bo jak mu było wiadomo, gdy istota ziemska nie ma Anioła Stróża- umiera. Gdy Anioł Stóż umiera (co zdarza się rzadko, jest prawie niemożliwe) lub po prostu ich brak- kona i człowiek. Teraz już wiadomo dlaczego niektórzy umierają nagle... bez powodu.
Postanowił stawić czoło zadaniu i zmierzyć się z trudem życia na Ziemi.
-To kiedy mam się pakować?- zapytał głupio.
-Ty nie myśl o pakowaniu, dom na Ziemi jest już gotowy. A dziewczynka czeka na ciebie.
***
Sam proces przedostania się na Ziemię nie był trudny. Ryan pstryknął palcem i pojawił się w mieście gdzie miała żyć Amore Diaz. Początkowo nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Nie miał bladego pojęcia, ale przed pojawieniem się w Sunset Cove, Gabriel obiecał mu, że przez kilka godzin załatwi zastępstwo- co graniczyło z cudem- by chłopak mógł przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
Przedostał się pod wskazany adres oczywiście muśnięciem dłoni. Gdy stał przed domkiem trochę zaniemówił.
-Ale to piękne! -wydukał.
Faktycznie- jego dom był mały, ale cudownie wykończony. Podobny był on do wiejskiego domku, ale stał praktycznie w centrum miasta. Ryana najbardziej urzekło to, że był w całości zrobiony z drewna.
Jak widać, tym razem Gabriel i załoga postarali się o dobrobyt Anioła.
Młody Anioł zdał sobie sprawę z tego, że życie na Ziemi prawie nie różni się od życia w Niebie. Co prawda było kilka różnic np. to, że na dole istniało takie coś jak ból, a na Górze nie. Na Ziemi nie panowała wieczna jasność tak jak dotychczasowym miejscu pobytu Ryana.
Skrzydlaty szybko poczuł, że będzie mu się tu mieszkało wspaniale. Domek był mały, ale przytulny i bardzo się różnił od nieprzyjemnego mieszkania w Niebie.
Zdążył rzucić okiem na to miejsce. Nawet nie przejrzał się w lustrze - nie wiedział jak wygląda na Ziemi. Wiedział jedno- musi się śpieszyć. Zaraz popędził do szpitala gdzie przebywała Amore. Zdążył na czas.
Musiał jakoś sprytnie się ukryć. W końcu nie mógł wejść do sali od tak. Użył jednego z najlepszych anielskich przywilejów -niewidzialności.
Wkrótce był już na porodówce. Zobaczył ucieszoną mamę trzymającą nowo narodzone dziecię. Sam cieszył się jej szczęściem i wpatrywał się w matkę i córkę jak namalowany przez mistrza pędzla obrazek.
Dostał nagle impuls. Impuls, który znał tylko Anioł. To znów był Gabriel. ''Świetnie się spisałeś. Oto twoja Amore...''- usłyszał w głębi swojego umysłu. Tak, to był Gabriel.
Przez kilkanaście minut gapił się na szczęśliwą, ale niepełną rodzinę - brakowało jeszcze ojca.
Wkrótce to co zobaczył zmroziło mu w żyłach jego niebieską krew. Przestraszył się jak nigdy. Wiedział, że musi interweniować. Zaczął wznosić modlitwy o Amore... To był jego pierwszy ratunek...