czwartek, 14 maja 2015

Rozdział II - Archiwum

Ryan był wstrząśnięty całą sytuacją. Przy wdychaniu szpitalnego powietrza czuł nie tylko ten charakterystyczny- słono-rdzawy zapach, ale też woń śmierci unoszący się wraz innymi aromatami typowymi dla takiego miejsca.
Ryan czuł, że teraz od niego zależy przyszły los Amore. Wznosił modlitwy i patrzył żałośnie na dziecko. Wkrótce zdał sobie sprawę, że niepotrzebnie się męczy. Amore spoczywała na rękach matki... matki, która nie żyła.
Kilka sekund później wokoło kobiety zjawiło się mnóstwo lekarzy próbujących przywrócić jej akcję serca- niestety na próżno. Matka jego chrześnicy zmarła, wydawało się, że jest zdrowa jak ryba. Ryan wiedział jedno- na pewno jest to wina Anioła Stróża. Na przykład takiego Carola...
Niemowlę zostało odebrane i włożone do maszyny, której Niebianin nie potrafił nazwać. Był to inkubator. Wiedział, że teraz jest pod fachową opieką i nadzorować ją może już ''od siebie'' [każdy Anioł wie gdy jego chrześniak jest bezpieczny, wtedy może nadzorować go z domu. Gdy jego życiu zagraża niebezpieczeństwo, Skrzydlaty dostaje impuls, który go o tym informuje]
To co widział nie dawało mu spokoju. Postanowił, że dowie się dlaczego pani Diaz zmarła niespodziewanie.
Wrócił do domu. Tym razem nie za pomocą pstryknięcia, a za pomocą nóg. Przeszedł się, bo postanowił wreszcie poznać swoje nowe miasto choć trochę lepiej. Podziwiał skrzące się w blasku słońca dachy idealnych domów, zieleń natury, dźwięki śpiewających ochoczo ptaków... W Niebie nie było aż tak kolorowo. Szara codzienność przytłoczyłaby niejednego Ziemianina. Wydawać się może, że Ziemia to wielka kula, która pożera tysiące istnień i daje w zamian tylko jałowe dni, a tym ''bogatszym'' pozwala cieszyć się życiem. Wcale tak nie jest - przynajmniej w oczach Ryana.
Chłopak zaskoczony był pięknem kuli ziemskiej, którą właśnie powoli poznawał. Nie wiedział nawet jak wyglądają mapy, które przedstawiają zarys kontynentów nie miał bladego pojęcia o tym, że świat jest ogromny, a zarazem malutki. Dopiero powoli zaczynał się o tym dowiadywać.
Będąc tuż przy drzwiach wyciągnął z kieszeni klucz, który zaraz zawędrował w odpowiednie miejsce. Jeden zgrzyt zawiadomił Ryana o tym, że wreszcie jest w swoim nowym królestwie.
Wszedł do środka i ściągnął buty. Zdjął kurtkę, którą zaraz później zawiesił w szafie. W tym momencie zaczął wreszcie rozglądać się dokładnie po swoim domu. Wodził wzrokiem za każdym przedmiotem, który tylko dotknął jego pola widzenia.Był zszokowany pięknem jego fortecy. Gładkie pastelowe ściany, które zdobiły wielkie, ręcznie malowane obrazy, cudowne i miękkie meble obite najprawdziwszą cielęcą skórką, gigantyczne i wygodne łoże przykryte jedwabną pościelą, wiele maszyn, z którymi nie miał nigdy do czynienia - to wszystko go przerażało i zachwycało jednocześnie. Najbardziej jego uwagę przyciągała wielka, czarna deska, którą włączało się przyciśnięciem guzika na jakimś pilocie. Intrygowała go jeszcze bardzo nowoczesna kuchnia lekko kontrastująca z resztą wystroju. Jednym słowem - to wszystko było jego marzeniem. Nie mógł pojąć tego, że chata należy do niego.
Gdy otrząsnął się z wrażenia przypomniał sobie o jakże ważnej czynności. Musiał zbadać dokładnie kim jest Amore i jej rodzina, choć na pozór wcale nie jest to takie łatwe.
Ryan chcąc dowiedzieć się czegoś więcej musiał zasięgnąć porady Gabriela lub na własną rękę wkraść się do archiwum gdzie leżały całe góry papierów przedstawiające coś w rodzaju formularza każdej istoty jaka kiedykolwiek żyła na Ziemi. Postanowił, że nie będzie przysparzał nowych kłopotów Gabrysiowi i dostanie się do schowka choćby nielegalnie.
Ryan wziął głęboki oddech i usiadł niewygodnie na krześle w kuchni. Zdał sobie sprawę z tego, że jest prawie bezradny. Nie wiedział jak dostać się do Nieba ot tak. Z tamtego miejsca - owszem, ale z Ziemi? JAK?! Gdy miał już rozkładać ręce przypomniał sobie o aniele, który był mu dłużny. Skrzydlaty pomógł drugiemu dobre kilkanaście lat temu gdy ten przeżywał kryzys. Dłużnik obiecał mu, że da mu jakąkolwiek pomocną dłoń gdy tylko będzie potrzebował. Więc... Ryan pomyślał, że skoro może prosić Lucasa o wszystko, zażąda od niego szybkiego transportu do Nieba, w którym Luc siedział i pasł tyłek w bujanym fotelu. Natychmiastowo przesłał mu impuls, którego nie mógł zignorować. W odpowiedzi dostał to samo. Automatycznie połączyli się ze sobą. Mogli swobodnie rozmawiać póki jeden z nich nie ''puścił'' trzymającej  ich w uścisku linii. Na szczęście siła była widoczna i mogli bez problemu się komunikować ze sobą. Efektem ubocznym niestety było dość mocne mrowienie w lewej nodze.
Zaskoczony sukcesem Ryan spontanicznie rzucił:
-Halo?! Lucas? To ja! Ryan!
-No taak... -powiedział Luc ziewając.
-Słuchaj jest sprawa... -zaczął podobnie jak Gabriel, który powiadomił go o zejściu na Ziemię.
-No co tam stary? Wal śmiało!
Nie zastanawiając się długo, Skrzydlaty palnął:
-Pomóż mi wejść do Nieba.
Zapewne gdyby w tym momencie Lucas jadłby cokolwiek lub pił cokolwiek, spożywany przez niego  posiłek wylądowałby dwa metry dalej.
-Że co proszę?! -warknął zdenerwowany.
-To co słyszysz. Weź mnie za pół godziny. Najlepiej pod sam gabinet Gabryśka.Tylko wiesz - cichaczem. -Krótko, zwięźle i na temat zainformował Luc'a.
Lucas dobrze wiedział, że od dobrych kilkunastu lat jest dłużny -i to dość poważnie. Łapiąc się za głowę wstał i szybko począł działać. Za parę minut miał ''przynieść'' Ryana z Ziemi do Nieba, niemożliwe...
Anioł mógł to zrobić - oczywiście, ale przeczyło to z zasadami, które zostały na niego nałożone. Zgrzeszyłby, gdyby je złamał. Cóż.. Az drugiej strony Skrzydlaci są stworzeni po to, by pomagać, nieprawdaż?
***
https://scontent-ams.xx.fbcdn.net/hphotos-xaf1/v/t1.0-9/s720x720/10801958_957155657651675_9181850723995374755_n.jpg?oh=29f56b85957475f63ce5f132b6e357ff&oe=55D974CCGodzinę później przerażony spontanicznym zajściem Ryan był już pod samymi Wrotami Niebiańskimi. Był o krok od archiwum. Niestety nie mógł użyć swego przywileju niewidzialności, ponieważ w Niebie najzwyczajniej - nie działał. Nie mógł też swobodnie wejść do Niebios, w końcu teraz jego miejsce jest na Ziemi i sprzeczne z prawem byłoby włamanie się do Miejsca Najświętszego. Jednak postanowił zaryzykować i zrobić coś, czego robić nie powinien. Delikatnie dotknął Bramy, musnął palcami, a ta otworzyła się na oścież wydając z siebie okrzyk nienaoliwienia. Ryan warknął z niezadowoleniem, ktoś mógł go złapać na gorącym uczynku, ale na szczęście wszystkie sokole oczy były w tym momencie ślepe. Podreptał wąską ścieżką prowadzącą wprost do wielkiego, okutego złotem budynku jakim było pomieszczenie, w którym przesiadywał Gabriel, urzędował Gabinet Aniołów Stróżów i mieściło się tak pożądane przez niego archiwum. Oglądając się za siebie spostrzegł, że żadna żywa dusza go nie śledzi. Nawet posłuszne chmury nie buntowały się i po raz pierwszy słuchały go z pokorą.
Wyjął z kieszeni klucz. Klucz, który miało niewielu wybrańców. Gabryś kiedyś mu go podarował w nadziei, że jeżeli kiedykolwiek go zabraknie, będzie mógł polegać na Ryanie, który uratuje coś czego nie mógł zrobić Archanioł. Pech chciał, że ten kluczyk był mu niepotrzebny. Chciał jedynie uchylić wrota archiwum, które tak go interesowało, a nie jakiegoś badziewnego gabineciku swojego ''szefa''. W końcu znalazł odpowiedni przedmiot, który po przekręceniu otworzył drzwi Najświętszego Domu.
Ryan rozglądnął się wsuwając głowę w szparę, którą utworzył. Pusto. Niepewnie postawił nogę na złotym dywanie, który prowadził wprost do pomieszczenia, o które mu chodziło. Kątem oka dostrzegł wieszak na ubrania, na którym ważni Aniołowie zazwyczaj umieszczali swe alby i aureole. Wtem wpadł na genialny plan! Chwycił te dwa przedmioty, które aż świeciły się od nadmiaru dobra i czym prędzej wdział je na siebie. Teraz nikt nie mógł go rozpoznać. Pędem ruszył przed siebie nie bacząc na jego ciężki krok, który mógłby wzbudzić podejrzenia u Aniołów siedzących w Gabinecie. Gdy tylko dorwał się klamki archiwum w twarz chuchnął mu bezczelny, zimny i srogi wiatr, który dobrze współgrał z namnażającą się czarną mgłą, która oplatała jego nogi niczym szal pragnący go spętać. Ryan odgonił chmurę jednym ruchem po czym nacisnął uchwyt, by uchylić wejście do składzika. Bardzo się zdziwił gdy okazało się, że wrota są otwarte. Czyżby Aniołowie zostawiali je w takim stanie, by w każdej chwili coś poprawić w którymś z formularzy? Być może... Ryan szarpnął rączkę i wszedł do miejsca, które tak go intrygowało. Zamknął delikatnie za sobą  mosiężne drzwi i rozejrzał się dookoła. Musiał być szybki. Bardzo szybki. 
Nie zwrócił nawet uwagi na wygląd miejsca. Pędził przed siebie szukając wielkiej szafki przypisanej literce ''D''. Gdy tylko ją ujrzał chwycił szufladę i pociągnął do siebie. Zaczął przebierać w kartach. ''Diamond, Diano, Diap, Diappa, Diapicki, Diasman, Diat, Diate, Diatra...''- czytał szybko nazwiska ludzi znajdujących się obecnie w Sunset Cove. 
-DIAZ! -wykrzyknął nagle widząc formularz osoby noszącej interesujące go nazwisko nie zdając sobie sprawy z tego, że zaraz ktoś go może nakryć.
Przebierał w kartach bez ustanku póki nie ujrzał zdjęcia kobiety, która urodziła Amore. Bez zbędnego myślenia chwycił kartę istoty i po zamknięciu szuflady ruszył przed siebie. W biegu zdążył schować ją w niewidocznym miejscu - pod koszulą. Pośpiesznie otworzył wrota i zaczął mknąć przed siebie. Mijając wieszak zdarł z siebie ''pożyczone'' części anielskiej garderoby i zarzucił je niedbale. 
Potem poszło mu już z górki. Dzięki swojej nadzwyczajnej szybkości zaraz znalazł się przy bramie, którą otworzył po czym wsunął się w szparę między pojedynczymi członami wrót. 
Wtem w powietrzu rozniósł się głośny alarm. Ryan dobrze wiedział co to znaczy - nakryli go na gorącym uczynku. Przyspieszył kroku. Będąc daleko za Niebiańskim Wejściem, spotkał Lucasa, który czekał na niego, by natychmiast zesłać go na Ziemię. Tak też zrobił. Nim Skrzydlaty się obejrzał był już w samym sercu Sunset Cove.
Był spokojny, alarm zaraz ucichnie, Aniołowie się otrząsną  i wrócą do pożerania ton ciastek i picia hektolitrów bawarek. Choćby nawet - Nie rozpoznają go. 
Niebianin rozglądnął się dookoła. Zesłany został do parku miejskiego, którego jeszcze nie zdążył poznać. Tuż przy nim stała dość stara, obłupana ławka. Był to jedyny obiekt do siedzenia jaki znajdował się w zasięgu jego wzroku. Miał chwilę czasu, usiadł na niej mimo woli i wyciągnął spod koszuli kartę, o którą tak bardzo się starał. To co w niej ujrzał, przeraziło go.